Wystarczyło kilka tragicznych zdarzeń w ostatnim czasie na polskich drogach, by ponownie powrócił temat potrzeby korzystania lub nawet obowiązku korzystania z kasków przez mniej chronionych uczestników ruchu drogowego, takich jak rowerzyści, użytkownicy hulajnóg i innych podobnych urządzeń. Powstaje jednak pytanie, czy fizyczna ochrona głowy to naprawdę najważniejszy problem w przypadku rowerzystów?
Dyskusje na temat korzystania z kasków są zwykle mocno spolaryzowane, część osób uważa, że korzystanie z kasków jest głupie i niewygodne, a inna część że kask powinien być obowiązkowy, a ci którzy z niego nie korzystają nie powinni uważać się za osoby odpowiedzialne (w komentarzach profili FB kampanii pro-kaskowych padają też mocniejsze określenia, ale nie będziemy cytować).
W tym wszystkim brakuje trzeciej drogi, czyli rzetelnego wyjaśnienia o co chodzi i w czym tkwi problem.
Nie będę tu wchodzić w szczegółowe opracowania i analizy, opinie lekarzy, statystyki zdarzeń, kwestie wygody i niewygody używania kasków i tego co zrobić w razie takiego obowiązku z systemami rowerów publicznych. To wszystko zostało już wielokrotnie opisane.
Kiedyś sam jeździłem w kasku, na pewno z dobre 10 lat, po czym rozstałem się z nim po wizycie w Danii i Holandii. Później korzystałem z niego okazjonalnie, przy okazji dłuższych wyjazdów z sakwami na wschodzie Europy. W mieście kasku nie używam, natomiast na przestrzeni lat kilkukrotnie leżałem na ulicy, zarówno po kolizji z samochodem czy nagłym pojawieniu się lodu pod warstwą śniegu.
Ale do rzeczy.
W ubiegłym tygodniu (czerwiec 2019) prowadziliśmy w ramach projektu edukacyjnego serię praktycznych zajęć rowerowych z uczniami szkół podstawowych w Biłgoraju (woj. lubelskie), których celem było zwiększenie umiejętności i bezpieczeństwa poruszania się rowerem w warunkach rzeczywistego ruchu drogowego.
Jeździliśmy rowerami po mieście, ćwiczyliśmy wielokrotnie zachowanie na skrzyżowaniach, zajmowanie poprawnej postawy, sygnalizowanie manewrów, obserwację otoczenia, ustępowanie pierwszeństwa. Nie było lekko, gdyż temperatura przekraczała 30 stopni, a asfaltu dużo więcej.
W ośmiu zajęciach trwających po 3×45 min. przeszkoliliśmy łącznie 79 uczniów. Ilu z nich jechało w kasku? 45%, konkretnie 36 uczniów i uczennic pośród wszystkich obecnych. Czy pozostałe 55% to jest nieodpowiedzialność? Jeżeli tak to czyja – rodziców, nauczycieli, dyrekcji czy może nas trenerów, którzy powinniśmy wprowadzić jazdę w kasku jako obligatoryjną, mimo że przepisy prawa tego nie nakazują?
Takich zajęć jest w skali Polski niewiele, robią je jedynie wybrane miasta tj. Lublin, Warszawa, Szczecin, Wrocław, Łódź czy Poznań i to tam, gdzie udało się znaleźć grupkę lub pojedyncze osoby z organizacji pozarządowych, które poszły dalej niż przewiduje system, przy wsparciu gmin lub grantodawców. Bo nie ma tych zajęć w polskim wychowaniu komunikacyjnym, opartym na archaicznej karcie rowerowej, w której nauka umiejętności kończy się nie dalej niż na szkolnym boisku lub sali gimnastycznej, a w porywach na Miasteczku Ruchu Drogowego. Idealne warunki do nauki, pozbawione elementów rzeczywistości. Jak nauka gry na pianinie przez Internet.
Wiele jest natomiast kasków… i odblasków. O tych drugich może przy innej okazji, ale wróćmy do kasków. Często słyszymy, w mediach czy na konferencjach hasła, że „masz kask, jesteś widoczny – jesteś bezpieczny„. Nic bardziej mylnego! Co więcej, przekazywanie tego poglądu jest po prostu niebezpieczne dla samych rowerzystów, którzy to słyszą, źle też wpływa na zachowanie kierujących pojazdami.
Dlaczego? Przecież podważanie tego hasła brzmi jak herezja, głupota, skrajna nieodpowiedzialność! I to jeszcze z ust osoby, która od wielu lat zajmuje się edukacją rowerową.
Z prostego powodu – takie podejście całkowicie pomija i ignoruje potrzebę posiadania faktycznych umiejętności jazdy, wyćwiczonych dzięki wielokrotnemu powtarzaniu danej czynności, obejmujących koordynację ruchów, sygnalizowanie manewrów, odpowiedzialność za siebie i innych, obserwację otoczenia, ocenę sytuacji i zagrożeń na drodze, wreszcie najważniejsze – reagowanie na nie a przede wszystkim unikanie! Skupia się na ochronie biernej, która jest ważna, ale nie może być jedynym pomysłem na bezpieczeństwo. Mówić o kaskach jest łatwo, kupić je i rozdać również, wyjechać z dziećmi bez należytych umiejętności na prawdziwe skrzyżowanie i zadbać o ich bezpieczeństwo – bez porównania trudniej.
Bezpieczeństwo czynne – umiejętność unikania i niedopuszczania do powstania zagrożenia – jest najważniejsze. Bezpieczeństwo bierne, tj. posiadanie kasku, to już tylko i wyłącznie ograniczanie samego skutku zdarzenia, a nie jego zapobieganie.
O potrzebie intensyfikacji działań na rzecz ochrony czynnej w Holandii mówił też przedstawiciel Ambasady Królestwa Niderlandów w Warszawie, podczas konferencji dla koordynatorów kampanii Rowerowy Maj 1 marca br. Przykład tego kraju i statystyki brd pokazują, że jest to skuteczna droga do celu, jakim jest wysokie bezpieczeństwo na drodze.
Odpowiedzmy sobie więc na proste pytanie: czy naszym celem jest obecność na drodze „świadomego” rowerzysty w kasku bez żadnych umiejętności, który wjeżdża bez patrzenia na przejście dla pieszych pod samochód, czy też może faktycznie świadomego (obojętnie czy w kasku czy nie), który korzystając z przejazdu dla rowerzystów nie gapi się w telefon, trzyma palce blisko klamek hamulca i uważnie obserwuje otoczenie gotowy do reakcji w razie zagrożenia.
Ja nie mam wątpliwości – umiejętności są najważniejsze. Mówmy o kasku jako elemencie ochrony biernej, która w wielu przypadkach naprawdę może pomóc, uchronić przed rozbiciem głowy o krawężnik czy gałęziami. Wielu z nas zna osoby, którym kask uratował głowę. Ale czy nie słyszymy częściej o osobach, którym zaszkodził brak umiejętności, bez zwrócenia na w ogóle to uwagi? Uczmy więc odpowiedzialnego podejścia do bezpieczeństwa, związków przyczynowo-skutkowych i nie uciekajmy od odpowiedzialności za bezpieczeństwo dzieci, młodzieży i dorosłych na drodze, poprzez podejmowanie działań pozornych, dobrze wyglądających na zdjęciach, ale nie przynoszących efektów.
Na koniec wróćmy do kierowców. Czy kierowcy chcieliby, żeby rowerzyści jeździli w kaskach i kamizelkach? Pewnie tak. Wiecie dlaczego? Bo to zwalnia od odpowiedzialności. Odpowiedzialności ostrożnej jazdy, obserwacji otoczenia, wyszukiwania innych uczestników w gąszczu reklam, barierek i znaków. Wymaga uwagi, a nikt nie lubi uważać. Gdy dojdzie do wypadku zawsze łatwiej powiedzieć: nie miał kasku, kamizelki, głupi był, jego wina. I tak samo, jak musimy wychować nowe pokolenie świadomych rowerzystów, tak samo musimy nowe pokolenie kierowców – wina i problemy nie są domeną tylko jednej grupy, bo w końcu jesteśmy ludźmi, a rower czy samochód to tylko środek transportu w danym momencie. Ale to już temat na oddzielny felieton.
Aleksander Wiącek – Fundacja Mobilności Aktywnej, koordynator Kampanii „Edukacja Rowerowa 2.0”